Agresja niejedno ma imię

amarkowski

Andrzej Markowski /fot. archiwum prywatne

Z Andrzejem Markowskim, psychologiem transportu,
rozmawia Bożenna Chlabicz

– Czy podziela Pan opinię, że polscy kierowcy są wyjątkowo źli – niesubordynowani, aroganccy, niezdyscyplinowani?

– Polscy kierowcy są emanacją naszej kultury. To nie różnice genetyczne decydują, kto się jak zachowuje za kierownicą samochodu, bo gdyby tak było, trzeba by przywrócić ustawy norymberskie. Raz, że nie da się tego zrobić; dwa – że byłaby to droga donikąd. To, co dzieje się na drogach, jest odbiciem kultury danego kraju. Po Europie Zachodniej jeździ się bezpieczniej niż u nas nie tylko dlatego, że są tam lepsze drogi. Głównym powodem jest fakt, że dla uczestników życia społecznego, a co za tym idzie – i ruchu drogowego – ważny jest system wartości, w którym decydujący jest szacunek dla drugiego człowieka, charakterystyczny dla kultury judeochrześcijańskiej, europejskiej, nieobecny w systemach autorytarnych, totalitarnych, których doświadczaliśmy przez kilkadziesiąt lat. Skutki takich doświadczeń odbijają się w naszym zachowaniu i to nie tylko w ruchu drogowym.
Rozpowszechniony jest pogląd, że zachowanie w ruchu drogowym jest modelowane przez nieuchronność i dotkliwość kary, represji. Gdyby to była prawda, w Europie najbezpieczniej czulibyśmy się na drogach w Rosji, gdzie nieuchronność i dotkliwość kary jest powszechna. Tymczasem drogi te są bardzo niebezpieczne.
Zachowanie człowieka zależy więc od tego, jak dalece na nasze decyzje wpływa ta cienka, pokrywająca naturę powłoczka, którą nazywamy kulturą. Co jest ważne w ruchu drogowym? Mylący jest model, który mówi, że to jest to trójkąt: kierowca – pojazd – droga. Wynikałoby z tego, że lepiej wytresowany kierowca, bezpieczniejsze pojazdy i lepsze drogi, to w efekcie mniej wypadków. Tak się nie dzieje. Ruch drogowy jest ciągle odnawiającą się, ciągle nową relacją między uczestnikami. Fakt, że połowa pieszych w Europie ginie na naszych drogach, nie wynika z tego, że przejść dla pieszych jest za mało. Patologiczna jest relacja między kierowcą, który chce zdążyć przejechać przed pieszym na przejściu dla pieszych. Ta chęć rywalizacji jest cechą dominującą w naszym zachowaniu w ruchu drogowym, a to oznacza, że mamy niską samoocenę. Potwierdzają to wszystkie badania, w tym europejskie VINCI, które wykazało, że sami siebie oceniamy jako tandetnych i marnych kierowców. Gdzieś się musimy dowartościować. A gdzie najłatwiej? W ruchu drogowym.

– Tam jesteśmy panami. Jednak brak kultury, nieprzestrzeganie przepisów, to jeszcze nie jest agresja. A my, dodatkowo, jesteśmy agresywni.

– Bo agresja niejedno ma imię. Mamy z nią do czynienia nie tylko wtedy, gdy wyskakujemy z samochodu, by dać komuś po głowie, albo rozbić szybę. Z czego wynika agresja? Między innymi z bardzo zaburzonego poczucia własnej wartości. Kiedy się czegoś boimy, to wycofujemy się do mysiej nory, albo próbujemy pokazać, że też coś znaczymy. Mały piesek zawsze szczeka na wielkiego, bo się boi. My atakujemy z lęku, że nas nie zauważą, że zginiemy w relacjach z innymi ludźmi, ponieważ takie są nasze doświadczenia. 50 lat „przodującego” ustroju odcisnęło ślad. Ostatnie 25-lecie też nie były zbyt różowe w budowaniu poczucia własnej wartości. Raczej przekonywano nas, że jesteśmy gorsi, że musimy kogoś doganiać. Być może gospodarczo tak, ale to wcale nie znaczy, że pod innymi względami tak wiele nam brakuje. Jednak to wdrukowywanie w nas poczucia, że jesteśmy gorsi, przekłada się nie tylko na utrwalenie niskiej samooceny, ale rodzi też przemożną chęć pokazania, że przynajmniej ja jeden w tym nieudanym narodzie coś znaczę.
Jak mogę to zrobić? Narzucając innym swoją wolę. W różny sposób. Choćby jeżdżąc. Zawsze mnie dziwią panowie – bo u mężczyzn częściej to występuje – którzy muszą mieć indywidualne tablice rejestracyjne, z napisem typu „JERRY” i podwójne rury wydechowe, i koniecznie z wizgiem opon ruszać ze skrzyżowania. Tak dowartościowuje się ktoś, kto popisuje się kasą, możliwościami finansowymi. Ten, którego nie stać, będzie się wciskał na trzeciego… Agresja, jak powiedziałem, niejedną ma formę i niejedno imię. Wszyscy ponosimy z jej powodu ogromne koszty.

– Spodziewam się, że o agresywnych kierowcach mógłby Pan mówić jeszcze długo. Jej przyczyny są ważne, ale ważniejsze wydaje się to, jak jej zapobiegać i z nią walczyć. Czy psycholog to wie?

– Często chcemy wyważać otwarte drzwi. Te drzwi są pootwierane, np. w systemie edukacji kierowców w Wielkiej Brytanii i w niektórych krajach skandynawskich. Wychowanie do ruchu drogowego, przyzwoicie prowadzona, pierwsza edukacja komunikacyjna na kursie prawa jazdy, za niezwykle istotną sprawę uznaje odpowiedzialność. Dobry kierowca musi być odpowiedzialny – nie tylko za siebie, ale i za tych, którzy go otaczają. System angielski nie polega na uczeniu przepisów ruchu drogowego, co każdy może znaleźć w internecie, czy techniki jazdy, wychodzenia z poślizgu i unikania go. Najważniejsze jest uświadomienie kandydatowi na kierowcę, że ruch drogowy to ciągłe przekazywanie sobie nawzajem informacji. Dobrze zorganizowany system edukacji kierowców przede wszystkim zwraca uwagę na to, co się dzieje między nami, uczestnikami ruchu drogowego. To ważne, aby podczas zajęć, w trakcie i po odbyciu jazdy, instruktor analizował sytuacje drogowe, zwracał uwagę kandydata na to, co się wokół niego dzieje. Wyjaśniał, dlaczego np. ktoś rusza z wizgiem opon ze skrzyżowania, dlaczego dwie panie, gdy na siebie spojrzą, od razu muszą odchylić lusterko i przejrzeć się w nim. Co się dzieje, skąd się biorą reakcje złości, agresji u innych kierowców? Dlaczego, jeśli mercedes wyprzedzi seicento, to nic się nie dzieje, ale jeśli seicento wyprzedzi mercedesa, to zaczyna się pościg?
W gruncie rzeczy podczas kursu nauki jazdy przed kandydatem na kierowcę ciągle stawiane jest lustro, w którym widzi siebie takim, jakim jest naprawdę, a nie swój życzeniowy obraz. Przeglądając się w lustrze, zaczynamy rozumieć nie tylko mechanizmy, które wpływają na nasze zachowanie w ruchu drogowym, ale i te, które modelują reakcje w innych sytuacjach życiowych. Można by powiedzieć: „Pokaż mi, jak jeździsz, a powiem ci, kim jesteś.”

– Nie ukrywam, że wolałabym usłyszeć, że kurs na prawo jazdy nie powinien być pierwszym, ale kolejnym etapem wychowania komunikacyjnego, po żłobku, przedszkolu, szkołach… Że wyraża Pan sprzeciw i dezaprobatę wobec tych, którzy nie chcieli i nie potrafili stworzyć w Polsce systemu edukacji komunikacyjnej.

– Ależ to oczywiste. Jest dużo działań pozornych, które dają poczucie, że wykonało się pracę. A systemu edukacji wciąż nie ma. Wymagałoby to jednak zmiany podejścia do szkolenia. Dziś nie zakłada on wskazywania tego, co jest najważniejsze, czyli szacunku do drugiego człowieka. Wszyscy się tego boją. Bo co to znaczy: szacunek? Podmiotowość. Jeżeli człowiek czuje się podmiotem, nie pozwoli sobie, by kierujący lub rządzący traktowali go przedmiotowo. Upodmiotowienie osoby, w stosunku do której stosujemy procesy edukacyjne, jest dla władzy niebezpieczne. Wygodne jest uprzedmiotowienie, jak w tej chwili. Kandydat na kierowcę staje się „czymś”, co ma się nauczyć i przestrzegać przepisu. Jeśli nie przestrzega, „dostanie”, za przeproszeniem, po pewnej części ciała i zostanie poddany nieuchronnej i dotkliwej karze. Ten sposób szkolenia nie modeluje naszego zachowania we właściwy sposób. Upodmiotowienie jest jednak na tyle niebezpieczne, że wolimy ten orwellowski system, a nie rzeczywistą edukację. Moim zdaniem, to nie jest przypadek, że przez tyle lat nie można doprosić się konsekwentnej edukacji dotyczącej ruchu drogowego.

– Czy potrafimy podpowiedzieć instruktorom, wykładowcom, egzaminatorom, a nawet policjantom, jak pracować z kandydatem na kierowcę, żeby było bezpieczniej na drogach?

– W szkołach nauki jazdy? Żeby ta praca przynosiła pozytywny efekt, szkolący musi mieć szacunek do siebie samego i nie okłamywać się. Trzeba sobie powiedzieć: „Ja – instruktor, ja – wykładowca, muszę spełnić pewne warunki. Określić, jaki jestem naprawdę i dlaczego zajmuję się szkoleniem innych.” Bardzo często chodzi wyłącznie o „kasę”, chociaż nie to jest najgorsze. Naprawdę źle jest wtedy, kiedy ja, instruktor, chcę siebie dowartościować w relacji z kursantem. W każdej innej sytuacji jestem maleńki, ale wobec ucznia, kursanta staję się najważniejszy. Bardzo często spotykam się z takimi ludźmi. Takie lustro przed instruktorem jest konieczne.
To po pierwsze. Po drugie – szkoleniowiec powinien mieć sensowny plan i wiedzieć, co chce osiągnąć z kandydatem X czy kandydatką Y. Proces edukacji musi być zindywidualizowany, co wymaga od instruktora ogromnej wiedzy o mechanizmach zachowania człowieka, czyli pewnej wiedzy psychologicznej. Część ludzi rodzi się z umiejętnością współpracy z innymi, ze zdolnością zrozumienia ich, ale to są wyjątki. Pozostali instruktorzy muszą włożyć bardzo wiele ciężkiej pracy, by działać w sposób efektywny, a nie tylko efektowny. Jeżeli tego nie zrobią, to nauczą tylko przepisów i umiejętności kręcenia „fajerą”.

– Zmienia się sposób szkolenia i egzaminowania. Jak Pan ocenia już wprowadzone i nowe, planowane wymagania wobec kierowców? Możemy uznać, że te zmiany są zakończone, czy może, mając już pewne doświadczenia, powinniśmy zacząć poważnie nad nimi pracować?

– Powinniśmy zacząć pracować nad nimi. To nie może być działanie pozorne, a boję się, że dobre rozwiązania na tym się kończą. Np. niezwykle pożyteczne będą dodatkowe szkolenia w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy po uzyskaniu prawa jazdy. Im więcej okazji do korygowania przez młodych kierowców swojego zachowania w ruchu drogowym zafundujemy im, tym większa szansa, że wyciągną wnioski i będą zachowywać się bezpieczniej. Wzrost pewności siebie w ciągu pierwszych miesięcy prowadzenia samochodu jest gwałtowny. Po przejechaniu pierwszego tysiąca kilometrów większość jest przekonana, że pozjadała wszystkie rozumy i wszystko umie. To szkolenie jest szansą, by pokazać, że wcale tak nie jest. Boję się tylko, że to, co zostało zupełnie nieźle pomyślane, może zostać potraktowane jak tort, z którego każdy organizujący takie szkolenie będzie chciał przede wszystkim wyciąć dla siebie solidny finansowy kawałek, a nie skutecznie modelować zachowanie młodych kierowców. Chciałbym się mylić.

– Im dłużej Pana słucham, tym bardziej dochodzę do wniosku, że zanim podejmiemy jakiekolwiek działania, wszyscy powinniśmy trafić na „kozetkę” psychologa, bo nie nadajemy się do tego, by dobrze wypełnić swoją rolę – nie tylko kursanta czy kierującego pojazdem, ale też instruktora, wykładowcy, egzaminatora…

– Ależ nadajemy się. Tylko bardzo boimy się zobaczyć siebie takimi, jakimi jesteśmy. Dużo wygodniej widzieć siebie „życzeniowo”. Z orderami na piersi, z aureolą nad głową. Tymczasem rzeczywistość jest inna i wcale nie taka okrutna. Jeżeli zobaczymy siebie bez tej galerii orderów i bez aureoli, to wcale nie znaczy, że jesteśmy gorsi od innych, że musimy się dowartościować. Zobaczyć siebie prawdziwym, takim, jakim się jest, daje masę spokoju, komfortu. Dotyczy to również kierowców. Kiedy przestaniemy udawać, nagle okaże się, że można jechać zgodnie z przepisami. Nawet wtedy, gdy kwestionujemy zasadność jakiegoś paragrafu czy ograniczenia prędkości. Ostatnio musiałem pojechać do Płocka i z powrotem. Zrobiłem eksperyment i poruszałem się dokładnie tak, jak mówią zasady. Można to zrobić.
I to wcale nie jest obciążające nie tyko psychicznie, ale i czasowo.

– Odnoszę wrażenie, że właśnie rozpoczęliśmy taką zbiorową terapię. Mam nadzieję, że będziemy ją kontynuować w następnych wydaniach „Prawa Jazdy”. Bo bez tego chyba nie będzie bezpieczniej na naszych drogach.

– Proszę zwrócić uwagę, że zarówno działania Państwa Fundacji, jak i wielu innych urzędów oraz organizacji, mają jednak wpływ na poziom bezpieczeństwa. O połowę mniejsza liczba zabitych, o ½ mniej rannych w wypadkach, nie wzięło się znikąd. To nie tylko lepsze drogi, ale efekt lepszego zrozumienia tego, co dzieje się wokół nas w ruchu drogowym.

– Chce Pan powiedzieć, że nasza świadomość faktycznie wzrosła?

– Tak, chociaż to niebezpieczne. Świadomość tego, jaki jestem w ruchu drogowym, jest niebezpieczna dla osób, które chcą nam zorganizować życie. Im większa świadomość w jakiejś jednej dziedzinie, tym większa świadomość tego, kim jestem i co mi się należy, czego mogę oczekiwać, czego mogę żądać od tych, którzy są wokół mnie. A to wcale nie jest tak dobrze widziane.

– Już uwierzyłam, że zakończymy optymistycznie. A wyszło jak zawsze. Dziękuję za rozmowę.

Artykuł opublikowany w Biuletynie Informacyjnym „Prawo Jazdy”, nr 1/20 (2016)